Obiekty sportowe starej Warszawy odc. 5 – Hala Gwardii

To już piąty i zarazem ostatni odcinek cyklu „Obiekty sportowe starej Warszawy”.  Opowiedzieliśmy poprzednio o kultowym basenie Legii, historycznych wyścigach konnych na Polu Mokotowskim, słynnych „Dynasach”, a także skoczni narciarskiej w Warszawie. Z każdym z tych miejsc wiążą się piękne historie. Wracajcie czasami do ponownej lektury tych opowieści. 

Dziś opowiemy o Hali „Gwardii”. Budynek wciąż stoi, ale ma zupełnie inne przeznaczenie.  A co w nim się działo przed wielu, wielu laty… 

 

Maj, 1953 rok. Cztery i pół tysiąca ludzi na trybunach. Drugie tyle przed budynkiem! W ringu ustawionym pośrodku hali młody, 20-letni polski pięściarz, Leszek Drogosz i uznana sława w świecie boksu, radziecki pięściarz Miednow. Drogosz, później zwany „czarodziejem ringu”, nie daje się trafić. Wśród okrzyków „bij Ruska”, tańczy wokół swojego rywala. Wygrywa zdecydowanie.

Co to za impreza? 

X Mistrzostwa Europy w boksie. Kilka lat po wojnie, gdy w mieście wciąż można było widzieć gruzy ze zniszczeń wojennych, władze podjęły decyzję o zorganizowaniu w Warszawie wielkiej imprezy sportowej. Jedynym miejscem nadającym się do przeprowadzenia takich zawodów była Hala Gwardii, całkowicie zniszczona w czasie Powstania Warszawskiego, ale szybko odbudowana. W boksie mieliśmy nieocenionego, legendarnego trenera Feliksa Stamma, który świetnie przygotował reprezentację Polski do występu w tych zawodach.

Walka Drogosza z Miednowem stała się symbolem tych mistrzostw. Oto bokserzy ZSRR, zdecydowani faworyci turnieju, przegrywają kolejną walkę. A później już wszystko potoczyło się po naszej myśli. Ogromne pasmo sukcesów. Polacy zdobywają pięć złotych medali, dwa srebrne i dwa brązowe. Poza Leszek Drogoszem złoto zdobywają: Henryk Kukier, Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Zygmunt Chychła. Srebro w najcięższych kategoriach zdobywają Tadeusz Grzelak i Bogdan Węgrzyniak, a brąz otrzymują: młodziutki wtedy Zbigniew Pietrzykowski, później jeden z najlepszych polskich pięściarzy wszechczasów oraz wyga bokserski Aleksy Antkiewicz.

Polacy zdobywają drużynowy Puchar Narodów. Tłumy wewnątrz i tłumy na zewnątrz hali przy ustawionych na Placu Mirowskim megafonach. Stamm niesiony na rękach kibiców z hali aż do hotelu „Polonia”. Hala Gwardii staje się mekką polskiego boksu.

 

Hala Gwardii to bliźniaczka hali Mirowskiej. Oba obiekty zostały wybudowane w latach 1899-1902 z przeznaczeniem na handel. Po odbudowie, hala zachodnia pełniła funkcje handlowe, a hala wschodnia początkowo została przeznaczona na zajezdnię autobusów, słynnych francuskich „Chaussonów”, ale od czasu opisanych wyżej Mistrzostw Europy spełniała, przez długie lata, funkcje sportowe. Dziś, choć istnieje, to nie ma w niej sportu, więc możemy uznać ją za „dawny obiekt sportowy” miasta.

W Hali Gwardii gościli nie tylko bokserzy. Wspomnijmy kilka innych wydarzeń sportowych, które tworzą historię tego miejsca. 

Rok 1964, maj. Do Polski przyjeżdża niezwykły koszykarski team z USA. Tylko ośmiu koszykarzy, ale za to jakich. Bill Russell, przed erą Michaela Jordana bodaj najwybitniejszy spośród wszystkich, gwiazda NBA. Podobnie wielki „O”, Oskar Robertson, gwiazda igrzysk olimpijskich w Rzymie w roku 1960. Bob Cousy, sława nad sławy. Wszyscy trzej zdobywali tytuł MVP w NBA. Cała ósemka to znakomitości. Pierwszy mecz Amerykanie grają z warszawską  „Legią”. Wygrywają, ale tylko 20 punktami. Ach co to była za „Legia”!!! 

„Legia” osiągnęła najlepszy wynik z wszystkich europejskich przeciwników ekipy amerykańskiej w całym 25 meczowym tournée. Hala Gwardii pęka w szwach. W kolejnym dniu przeciwnikiem gwiazd NBA jest AZS AWF. „Czarodzieje z Bielan”, bo tak nazywany był ten zespół, przegrywają do przerwy tylko 37:42! W drugiej połowie było już trochę gorzej. Hala Gwardii przeżywa wielkie święto koszykówki. 

W tamtych latach polska liga koszykówki potrafiła wystawić kilka drużyn ligowych, złożonych tylko z polskich zawodników, do walki ze znakomitymi Amerykanami. Nic dziwnego, wszak na igrzyskach w Rzymie polska reprezentacja zajęła siódme miejsce. Jakie to były piękne czasy polskiej koszykówki.

Pamiętamy inny mecz koszykówki rozgrywany w Hali Gwardii. Towarzyski mecz Polska – Francja. To też były lata 60-te. Trybuny wypełnione do ostatniego miejsca. Do końca meczu kilka sekund. Wynik: 64:63 dla Francuzów. Piłkę ma Nartowski, rzuca półhakiem, piłka krąży po obręczy. Patrzymy z zapartym tchem, wpadnie czy nie wpadnie do kosza? … Nie wpadła! Na trybunach jęk zawodu. który pewnie słychać było w połowie Warszawy. Francja wygrywa jednym punktem.

                                      

Hala Gwardii gościła także światową czołówkę szablistów. Tu w latach 50-tych i 60-tych rozgrywany był turniej „O szablę Wołodyjowskiego”. Kiedyś zapytano Wojciecha Zabłockiego, znakomitego polskiego szablistę, później wziętego architekta, jaki mecz utkwił mu najbardziej w pamięci. Odpowiedział: „ten ze Związkiem Radzieckim w roku 1964 w hali Gwardii”. Polska ekipa wygrała ten mecz, a Wojtek Zabłocki pokonał w nim wszystkich czterech szablistów radzieckich!

W tamtych latach Hala Gwardii była też świadkiem zwycięstwa polskich szablistów nad wielką potęgą szablową, jaką byli Węgrzy z Karpatim i Gerevichem. A trenerem polskich szablistów był … Janos Kevey – Węgier dla którego Polska była „drugą ojczyzną”. Cudowne dzieci Keveya (Pawłowski, Zabłocki, Pawlas, Piątkowski, Twardokens, Kuszewski) odnosiły przez wiele lat wspaniałe sukcesy na planszach całego świata! 

 

Warto wspomnieć, że w hali „Gwardii” grywano też w tenisa. W roku 1966 gościmy w Warszawie tenisistów angielskich. Na korcie, którego nawierzchnia wyglądała jak lustro, Wiesław Gąsiorek i Taylor. Gąsiorek, to mistrz przebijania. Mecz trwa i trwa. Wtedy nie było jeszcze tie-breaków. Trzeba było wygrać seta z przewagą dwóch gemów. W końcu o 3 w nocy wygrywa Taylor… 27:29, 31:29, 6:4! Gdzieś około roku 1970 Polska gra w Hali Gwardii mecz… z Danią? Tak, chyba z Danią. W ostatnim pojedynku meczu na kort wychodzi młody chłopak, może 18-letni młodziutki polski tenisista… Wojciech Fibak! Nie pamiętamy wyniku jego meczu, ale pamiętamy z jak wielką sympatią został przyjęty przez kibiców. Jeszcze wtedy nikt nie wiedział, że oto rodzi się legenda polskiego tenisa. W Hali Gwardii właśnie!

Hala Gwardii to, jak widać,  miejsce z kawałkiem  historii polskiego sportu. Starszym kibicom łezka kręci się w oku. Jej następcą jest „Torwar”. Już staruszek. A kiedy będzie w Warszawie hala sportowa na miarę stolicy dużego europejskiego państwa?

Jan Wieteska

Zygmunt Chychła, zdobywca pierwszego złotego medalu olimpijskiego dla Polski po II wojnie światowej, mistrz Europy w 1953 r. w Hali Gwardii 

Dynasy, rok 1897 – Sportowe obiekty starej Warszawy

W tym cyklu prezentujemy obiekty sportowe starej Warszawy. Już nieistniejące, ale wciąż żyjące we wspomnieniach i opowiadanych przez pokolenia historiach, które działy się  w tamtych latach.

W poprzednich odcinkach opowiedzieliśmy owarszawskiej skoczni narciarskiej, wyścigach konnych na Polu Mokotowskim i kultowym basenie „Legii”.

Tym razem snujemy opowieść o „Dynasach”, torze wyścigów kolarskich, ale także miejscu innych wydarzeń sportowych przedwojennych lat. Dziś nie ma śladu po „Dynasach. A jak było sto lat temu?

Tereny Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów, 1897 rok

 

1.

Sto lat temu „Dynasy” tętniły życiem. Tu, na Powiślu skupiało się życie towarzyskie Warszawy. Na „Dynasy” warszawiacy wybierali się nie tylko, aby „skosztować” jazdy na torze kolarskim ale także, aby popływać kajakiem na małym jeziorku zwanym sadzawką, która mieściła się po środku toru. A przede wszystkim obejrzeć wyścigi kolarskie, największą atrakcję tego miejsca. Tor biegł dookoła sadzawki z dwoma wyspami. Wokół toru rozlokowały się budki z kiełbaskami, tu przychodzono na spacery i na randki.

 

Wyścigi odbywały się dwa razy w tygodniu – w niedzielę i środę wieczorem. Na torze bywała śmietanka towarzyska tamtej Warszawy, grono znakomitych aktorów z Jadwigą Smosarską, Adolfem Dymszą czy Kazimierzem Krukowskim, którego imię nosi dziś jedna z pobliskich ulic. Aktorzy pełnili często rolę starterów wyścigów rozgrywanych na torze.

 

Dynasy” – początkowo ziemny tor kolarski, był w pierwszej połowie ubiegłego wieku jednym z najnowocześniejszych tego typu obiektów sportowych w Europie. W roku 1921 tor został pokryty betonem, sadzawkę zlikwidowano, a w jej miejscu urządzono bieżnię lekkoatletyczną i piłkarskie boisko. Tor miał 385 metrów długości. Cztery lata później tor został przykryty i zyskał drewnianą nawierzchnię. Ale wszystkie te zmiany nie spodobały się warszawiakom. Miejsce straciło dawny charakter, swoisty czar i urok.

                                           

2.

A jakie były początki „Dynasów”? Obiekt został zbudowany w roku 1892 przez założone w roku 1886 Warszawskie Towarzystwo Cyklistów. Cykliści poszukiwali miejsca do kolarskich ćwiczeń. Ich rowery w niczym nie przypominały dzisiejszych. Jeździli na bicyklach, w których przednie koło było większe od tylnego. Pamiętamy to z dawnych filmów czy fotografii. Ówczesne przepisy zabraniały jazdy takimi dziwolągami po warszawskich ulicach, ale za rogatkami miasta już można było zażywać jazdy na bicyklach.  Dynasy spełniały ten warunek. Warszawskie Towarzystwo Cyklistów wybudowało więc tu swoją siedzibę i tor kolarski. Tu pojawiali się na bicyklach znani warszawiacy pisarze: Wacław Gąsiorowski, Bolesław Prus i Henryk Sienkiewicz.Dynasach pisano rymowanki i wiersze. Autor podpisany „Krogulec” tak opisywał to miejsce:

 

Było u nas w tej Warszawie

I niedawne to są czasy

Że i kusy pies nie wiedział,

Co za diabeł te Dynasy

Aż cykliści dnia pewnego

Oj sprężyste te chłoptasy

Wykrzyknęli zgodnym chórem

Pokażemy wam Dynasy

Nazwa Dynasy pochodzi od nazwiska księcia Karla Otto de Nassau Siegen, który stał się właścicielem tych terenów, bo dobrze się wżenił. Jego żoną była Karolina Gozdzka (Sanguszkowa), właścicielka ogromnych włości rozciągających się w tej okolicy. Tu wznosił się Pałac Gozdzkich wybudowany w XVIII wieku. Księcia de Nassau możemy też kojarzyć z „Panem Tadeuszem”, gdzie występuje jako książę Denassów awanturnik, podróżnik i myśliwy. A tak Mickiewicz opisał  tego osobliwego człowieka: „W świcie księcia był książe niemiecki Denassów, o którym powiadano, że w libijskiej ziemi goszcząc polował niegdyś z królmimurzeńskiemi i tam tygrysa spisą w ręcznym boju zwalił, z czego się bardzo książe ów Denassow chwalił”.

 

3.

Ale wróćmy do sportu, wszak „Dynasy” to przede wszystkim kolarstwo. Warszawskie Towarzystwo Cyklistów wychowało na tym torze wielu znakomitych polskich kolarzy tamtych lat. Tu odbyły się pierwsze Mistrzostwa Polski na torze w 1921 roku, wygrywa je Józef Lange, który na co dzień trenuje na „Dynasach”.

 

Oto w roku 1924 na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu czwórka naszych kolarzy zdobywa srebrny medal w wyścigu torowym na 4 km ze startu zatrzymanego. Tomasz Stankiewicz, Józef Lange i Franciszek Szymczyk to kolarze WTC, czwartym był Jan Łazarski z Krakowskiego Klubu Cyklistów. Był to wielki sukces polskiego sportu w kilka lat po odzyskaniu niepodległości.

 

Po przebudowie obiekt zmienia swój charakter. W latach 30. XX wieku zaczyna dominować piłka nożna. Ówcześni kibole dają znać o sobie. Często dochodzi do bójek. Szczególnie zaciętych, gdy na boisku gra drużyna „Makabi”.W tamtych latach mecze pomiędzy drużynami żydowskimi a polskimi były niemal jak potyczki wojenne. Świetnie opisuje to Szczepan Twardoch w „Królu”. Pojedynek bokserski Jakuba Szapiro z zawodnikiem Legii Andrzejem Ziembińskim staje się walką o przeżycie. Walka ta toczyła się w kinie Miejskim na Hipotecznej, ale równie dobrze mogła odbyć się na Dynasach.  

 

Z biegiem lat Dynasy stawały się miejscem niebezpiecznym. Chuligani skutecznie zniechęcają warszawiaków do odwiedzania tego miejsca. Kończy się umowa dzierżawy WTC. Jest rok 1937. Na działce planowane są budynki  mieszkalne.

                                                                              .
Dynasy dziś, to maleńka uliczka na zboczu skarpy wiślanej ciągnąca się od ulicy Oboźnej do Zajęczej w stronę Tamki. Po dawnym torze nie ma śladu. Na zboczu skarpy rośnie trawa, na której bawią się dzieciaki i ganiają pieski.

 

Jan Wieteska

Tajemnice przedwojennych wyścigów konnych

W tym cyklu przypominamy dawne, już nieistniejące sportowe obiekty starej Warszawy. Miały one swoją historię często wręcz niewiarygodną. Dziś opowiadamy o wyścigach konnych. Zaczęły się na Polu Mokotowskim. Kto by pomyślał, że w tym dzisiejszym parku, niegdyś biegały, w zażartych gonitwach, konie.

 

Pole Mokotowskie – wyścigi konne

 

Wyścigi konne! Przez całe lata budziły wielkie emocje. Wyścigi konne w powojennej Warszawie były wielką atrakcją i gromadziły na służewieckim torze tłumy. Na głównej trybunie cała „warszawka”. Panie w gustownych kapeluszach, obok szarmanccy panowie. A gdzieś wśród nich wytrawni gracze, często zwykli naciągacze, którzy obok oficjalnego totalizatora prowadzili swój prywatny. I w kasach i poza nimi obracano dużymi pieniędzmi! Dziś tor służewiecki pozostaje wciąż urokliwym miejscem, ale wyścigi już nie te!

Ale wszystkiemu początek dało Pole Mokotowskie. To właśnie na Polu Mokotowskim urządzono pierwsze wyścigi konne w Warszawie. Był rok 1841, tor liczył 1000 metrów i ciągnął się wzdłuż dzisiejszych Alej Niepodległości. Jednakże prawdziwe ściganie zaczęło się wraz z wprowadzeniem totalizatora. To był 1880 rok. Co prawda pieniądze psuły sportowy charakter wyścigów, ale na torze zaczęli się pojawiać jeźdźcy z całej Europy. W 1887 roku tor został urządzony na nowo, nieco bliżej miasta, wzdłuż ulicy Polnej. Kalendarz wyścigów obejmował dwa sezony: wiosenny i letni, po kilkadziesiąt dni każdy. Najważniejszą gonitwą stała się Gonitwa Warszawska.

W historii wyścigów odnotowano wyjątkowe wydarzenie, jakim był bieg długodystansowy w roku 1895. Miał to być wielki wyścig, ale z powodu zachłanności właścicieli stajni zamienił się w wydarzenie bulwersujące, czy nawet tragiczne. Podczas biegu ¾ koni, czyli około 30, padło z wycieńczenia. Ówczesna prasa nie pozostawiła na właścicielach Torów Wyścigów Konnych suchej nitki, oskarżając ich o nadmierną żądzę zysków, co doprowadziło do tragedii!

Emocje sportowe podczas wyścigów okraszone były emocjami towarzyskimi. Na wyścigi przybywali znamienici obywatele Warszawy, którzy tu prezentowali najnowsze trendy mody. Ale przecież także gawiedź warszawska uznała to miejsce za niezwykle atrakcyjne. Oto jak „Kurier Poranny” opisywał sposób dotarcia na tor wyścigów: „Co za tłok. Korytarzem ulicy Kaliksta sunął nieprzerwany łańcuch powozów, dorożek, automobilów, koczów… zaś po chodnikach tej ulicy płynęły dwa gęste jak kisiel, strumienie pieszej publiczności. Woźni stojący u bram pola wyścigowego świecili się od potu, bowiem podejmowali pracę nad siły zwykłych śmiertelników…”.

Wyścigi tamtych lat trafiły do literatury. Sięgnijmy do „Lalki” Bolesława Prusa. Oto jak emocjonował się wyścigami Wokulski, który wystawiał do biegów swojego konia:„Nareszcie nadszedł dzień wyścigów, pogodny ale nie gorący, właśnie taki jak trzeba… Zadzwoniono na trzeci wyścig. Panna Izabela stanęła na siedzeniu, na twarz jej wystąpiły rumieńce… Wokulski wskoczył do swojego powozu i otworzył lornetę. Był tak pochłonięty wyścigiem, że na chwilę zapomniał o pannie Izabeli. Sekundy rozciągały się w godziny… wyścig trwa, ale… ale…brawo Yang, brawo Wokulski, klacz idzie jak woda, brawo, brawo… Wśród tłumu zbudził się szalony zapał dla Wokulskiego…. Cieszono się, że warszawski kupiec pobił dwu hrabiów…”.

 

Pole Mokotowskie, jak już wspomnieliśmy, stało się nie tylko miejscem wyścigów, ale także w pewnym sensie „salonem towarzyskim” miasta. Zajrzyjmy znów do „Kuriera Porannego” z roku 1913. Jest dzień, w którym rozgrywane są Derby. Warszawska elegancja ciągnie na tor. „Sportowcy kategorii najkarniejszej przybyli na derby w cylindrach i czarnych anglezach, z lornetkami na czarnym rzemieniu, w lakierkach. Sportowcy- dandy, czyli gentlemeni indywidualni, coś w rodzaju anarchistów towarzyskich byli w kostiumach niezależnych. Były to marynarki granatowe i szare i zielonkowate i brązowawe, świetne w gatunkach. Nakrycia głowy: kapelusze miękkie i słomkowe.

A największy podziw budziły oczywiście panie! Damy ogólnie znane w ówczesnej Warszawie. Ktoś w tłumie rzucił głośno takie oto zdanie „Nasze urocze panie prawie wspanialej ubierają się dla wyścigowego konia niż dla włoskiego tenora…”.

 

A „Kurier Poranny” dodał swoje: „Panie wyglądały uroczo. Mieniły się tropikalną rozmaitością barw swoich szat, szalów i pończoszek w kostkach”. Na trybunie pojawiły się księżne, hrabianki, margrabinie, a wśród nich księżna Stanisławowa Lubomirska ubrana „w suknię jedwabną perłowego koloru, stanik przybrany różową materią, płaszcz z lekkiej tkaniny niebieskiej w pasy, duży czarny kapelusz okolony białemipiórami strusiemi”. Stroje były niemal ważniejsze od samych wyścigów. Bo w tychże derbach wystawiono jedynie cztery konie… więc nie zawsze chodziło o wyścigi.

 

Na torze bywali Prus, Sienkiewicz. Swoje stajnie mieli biznesmeni i wojskowi. Między innymi generał Władysław Anders. Tor niezmiennie cieszył się popularnością. W okresie międzywojennym odbywały się na nim różne uroczystości, defilady wojskowe. W roku 1934 tu właśnie swoją ostatnią defiladę przyjmuje marszałek Józef Piłsudski.

 

Tam gdzie pieniądze, tam i różne próby oszustw, machlojek. Wyścigi były podatne na takie wydarzenia. Latem 1936 roku dochodzi do rozruchów, w wyniku oszustwa w jednym z biegów. Dwóm koniom opóźniono start, a trakcie biegu zostaje potrącony, w wyniku zmowy, inny koń, który wypada z toru. Publika nie wytrzymuje, wbiega na tor, następuje ogólna bijatyka, w trakcie której podpalono trybuny. Dopiero wejście policji pozwala opanować sytuację.

 

W drugiej połowie lat 30-tych rozpoczęła się budowa toru wyścigów konnych w innym miejscu, na Służewcu. Na Polu Mokotowskim kończyła się dzierżawa terenu. Ostatecznie przeniesienie toru na Służewiec nastąpiło w roku 1938, a pierwszy wyścig na służewieckim torze odbył się 3 czerwca 1939 roku. Ale tor służewiecki to już zupełnie inna historia.

Jan Wieteska

Na ilustracji obraz Januarego Suchodolskiego:„Pierwsze wyścigi konne na Polu Mokotowskim w Warszawie” 1849 r. Muzeum Historyczne miasta Warszawy

Legendarny basen Legii

W tym cyklu wspominamy dawne, już nieistniejące obiekty sportowe Warszawy sprzed lat. Miały one swój klimat, swoją fantastyczna historię. Dziś legendarny basen „Legii”!

                                                                       

Eugeniusz Halski, inaczej Gienek Frajer, jedna z najbarwniejszych postaci w historii klubu studenckiego „Stodoła”, w swojej książce „Gienka Frajera życie jak rock and roll” tak opisuje basen Legii: „Basen Legii to letni salon Warszawy. Najlepiej podrywało się tu dziewczyny. Na „Legii” spotkać można było bywalców „Bristolu”, miłośników „Stodoły”, „Hybryd”, chłopców i dziewczęta z Płyty Czerniakowskiej, studentów, play-boy’ów, chuliganów warszawskich i licealistów, dziewczęta z najlepszych domów i panienki nienajlepszej reputacji. Po prostu na „Legii” nie wypadało nie bywać”.

 

W czasach PRL-u basen przypominał prawdziwe targowisko próżności. Bywalcy spędzali tu całe dnie. Kolejki do kas były dłuższe niż do jakiegokolwiek sklepu! Teren obiektu był obliczony na około 2,5 tysiąca osób. Jednak z reguły przebywało na nim 3,5 tys., a i tak drugie tyle odchodziło od kas bez biletu.

 

Historia basenu Legii rozpoczyna się w roku 1928. Wybudowano, według projektu słynnego wówczas architekta Aleksandra Kudelskiego, bardzo nowoczesny, jak na tamte czasy, obiekt sportowy przeznaczony dla organizacji zawodów pływackich, skoków z wieży i meczów waterpolo. Basen miał olimpijskie wymiary: 50 metrów długości, 25 metrów szerokości, 10 torów. Niezwykła wieża do skoków z kilkoma podestami na różnych wysokościach, z najwyższym poziomem na 10 metrach. 

 

Konstrukcja basenu pozwalała na pozostawienie wody na zimę. Specjalny system filtrów utrzymywał jej czystość. Przewidziano też inną atrakcyjną formę czyszczenia wody –miały to czynić karasie i złote rybki! Tuż po otwarciu obiektu, w roku 1928, Przegląd Sportowy pisał: „Wreszcie legenda o pływalni w Warszawie ziściła się. Stolica Polski nie potrzebuje się wstydzić najmniejszych mieścin niemieckich czy amerykańskich”.

                                   

Obiekt stał się dumą warszawiaków. Nic więc dziwnego, że coraz częściej mieszkańcy stolicy tłumnie go odwiedzali. W latach 30-tych „Legia” stała się kultowym miejscem spotkań. Zawody pływackie zeszły na dalszy plan. Znane postacie życia towarzyskiego Warszawy spędzały czas na basenie „Legii”. 

 

Oto jaką relację znajdujemy w ówczesnej prasie: „Czesław Miłosz osiada na stałe w Warszawie. Jada obiady domowe na ulicy Hożej, poznaje warszawskie knajpy, w których zamawiając wódkę prosiło się o „podmiejski”, „dalekobieżny”, lub „ekspres”… i regularnie chodzi się na basen „Legii”, gdzie pływając modnym wówczas kraulem mógł mijać Słonimskiego, Wierzyńskiego czy Wieniawę…”. To był rok 1937.

 

Wśród aktorów odwiedzających „Legię” można było spotkać odtwórczynię głównej roli w „Dziejach grzechu”, filmie z 1933 roku, piękną Karolinę Łubieńską. Zachowało się jej zdjęcie z roku 1939, na którym skacze do wody ze słupka startowego nr 9.

 

W czasie wojny obiekt został zniszczony. Jednak szybko odbudowany, bo już w 1946 roku rozegrano tu pierwsze po wojnie zawody pływackie. Rozbudowa obiektu nastąpiła w roku 1955, w związku z odbywającym się w Warszawie Światowym Festiwalem Młodzieży i Studentów. Wybudowano drugą nieckę basenu, według projektu architekta Jerzego Hryniewieckiego. Tego samego, który zaprojektował stadion X-lecia, także oddany do użytku przed Festiwalem. Później, w latach 70., druga niecka basenu została przykryta dachem.

 

Po Festiwalu basen „Legii” na powrót staje się miejscem dla śmietanki towarzyskiej stolicy. Przez lata bywają tu ludzie interesu, artyści, pisarze, filmowcy, szemrane postacie… Oto widać Leopolda Tyrmanda, który być może tu czerpał treści do „Złego”. Jest amant kina Tadeusz Pluciński, obok Mieczysław Czechowicz. Bogdan Łazuka, który jest wszędzie, seksbomba Kalina Jędrusik, szanowny Jerzy Gruza i młodziutki wtedy Karol Strasburger. A w szlafroku przechadza się kilkunastoletnia Agnieszka Osiecka!

                                           

Agnieszka Osiecka, wtedy zawodniczka sekcji pływackiej „Legii”, opowiada o zwyczajach, jakie panowały na „Legii” w tamtych, 60-tych latach, w swojej książce „Szpetni czterdziestoletni”. Dlaczego w szlafroku? Zacytujmy Osiecką: „żadna szanująca się zawodniczka nie pokazała się na „Legii” w kostiumie. Choćby lał się z nieba żar. Tak pokazywaliśmy pogardę dla reszty! Szczególny status.”

 

Zawodnicy trenowali na basenie tylko o 7 rano i 8 wieczorem. Ówczesny prezes PZP narzekał: „w Warszawie jest tylko jedna pływalnia i to o charakterze kąpieliskowym. Wystarczy żebyśmy na parę dni zajęli basen dla potrzeb treningowych kadry, a szumu w prasie co niemiara. Gdzież więc mamy trenować”.

 

Legenda mówi, że Osieckiej, która mieszkała na Saskiej Kępie, zdarzało się docierać na „Legię” przepływając wpław przez Wisłę! Ale pewnie to tylko legenda. Według Agnieszki Osieckiej na „Legii” ukształtowały się trzy sektory. Trybuny, na których sadowili się „cepry” z teczuszkami, lornetkami i kanapkami. Basen, w którym każdy typ bywalca miał swoje miejsce, sikorki na głębokim, starsze damy w środku, a uczące się pływać dzierlatki na płytkim. I wreszcie trzeci sektor to „Trawa”. Tu leżały studentki szkoły teatralnej, uszminkowane „Kleopatry”, rzeźbiarki z dobrych domów. Obok luźni chłopcy, wysmarowani studenci i „Wuj” – potwornie przebogaty gość, właściciel czerwonego mercedesa. Swój kąt mieli ludzie interesu: „Czarny Zygmunt”, Karol zwany Caruso…

 

Gienek Frajer, który podobnie jak w „Stodole” i tu należał do elity, we wspomnianej już swojej książce, z nutką nostalgii wspomina „hrabiego Lolo Rzeszotarskiego”, który wraz ze swoimi gorylami podjeżdżał pod „Legię” wspaniałym cadillackiem, czy też Rysia Manickiego, „Ślepego”, zawsze otoczonego pięknymi narzeczonymi. Sam Gienek popisywał się skokami z ostatniej, 10-metrowej platformy wieży. Taka platforma miała jeszcze inną funkcję. Otóż było to najlepsze miejsce do obserwacji solarium na dachu pawilonu. Było na co popatrzeć!

 

Sławną postacią był „Mały Kazio”, potężne chłopisko, były bokser, trochę aktor, zagrał podobno w 30. filmach. Na „Legii” pełnił funkcję starszego kąpielowego. To on tępił podglądaczy i za karę kazał im skakać z 10 m „na bombę”. I tak toczyło się życie w największym towarzyskim salonie Warszawy w czasach PRL-u. W latach późniejszych „Legia” traciła na swej atrakcyjności. Młodzi warszawiacy znajdowali inne miejsca spotkań. Baseny „Legii” zamknięto w roku 1987.  W miarę upływy lat niszczały. Nie udało się uczynić z ich „zabytku”. Rozbiórka rozpoczęła się w roku 2008, a skończyła w 2013, kiedy to rozebrano słynną wieżę. A mogli chociaż wieżę zostawić!

 

Październik 2023 r.

Jan Wieteska

Na zdjęciu: przedwojenny basen Legii, zdjęcie ze zbiorów Muzeum Sportu i Turystyki

„Skarpa” Warszawska Skocznia Narciarska

W roku 1966 Jerzy Skolimowski prezentuje” Barierę” film o młodym studencie, który porzuca swoje dotychczasowe bytowanie w akademiku i rusza w Polskę w poszukiwaniu nowego życia. W trakcie swojej „podróży” trafia na warszawską skocznię narciarską i … zjeżdża z niej walizce! Frywolnego studenta gra …Jan Nowicki. Poturbowany, podrapany uchodzi z życiem!  Po latach wybitny aktor powie o sobie, że zawsze był tchórzem! Skok Nowickiego na walizce przeszedł do historii polskiego kina ale był także barwnym wydarzeniem w historii warszawskiej skoczni.

A jak doszło do zbudowania skoczni narciarskiej w wielkim nizinnym mieście?

W 1955 roku w Warszawie odbywał się Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Dla zmagań sportowych budowano więc w mieście duże obiekty sportowe. Powstał między innymi Stadion 10-lecia. Jednym z kolejnych miała być skocznia narciarska. Ale z powodu problemów geologicznych, które wystąpiły w miejscu budowy, na mokotowskiej skarpie wiślanej, nastąpiły opóźnienia i skocznia została oddana do użytku dopiero w roku 1959. Festiwal obył się bez skoków narciarskich. Ale to nie znaczy, że warszawska skocznia była obiektem bezużytecznym.

Z pewnością skocznia narciarska w dużym, nizinnym mieście to ewenement. Nie była to jednak jedyna tego typu skocznia na świecie.  W tamtym czasie skocznie miały chociażby Praga czy Budapeszt. Zresztą te trzy miasta zorganizowały Turniej 3-ch Skoczni. Nie było to wydarzenie na miarę tradycyjnego Turnieju 4-ch skoczni rozgrywanego zimą na skoczniach Austrii i Niemiec, nie mniej jednak taka próba sportowa miała miejsce w latach 70-tych.

Warszawska skocznia, dumnie wznosząca się na dawnej wiślanej skarpie   wyglądała imponująco to ze sportowego punktu widzenia była obiektem małym. Jej punkt konstrukcyjny wynosił 38 metrów. Wysokość samej wieży to 35 metrów. Wysokość całkowita, od podnóża, to 54 metry. Skakano oczywiście na igelicie. Skoki mogło oglądać około 7 tysięcy widzów! Zawodnicy mieli wspaniały widok z platformy startowej – maleńka, ciasna platforma, a widać z niej było piękny fragment Warszawy. Skocznia miała wiele niedociągnięć – nie było na niej urządzeń, które zatrzymywałyby śnieg na rozbiegu, co praktycznie uniemożliwiało skakanie zimą!

Pierwsze zawody rozegrano w roku 1959, tuż po oddaniu obiektu do użytku. Startował w nich słynny wtedy Zdzisław Hryniewiecki. Jeden z wielkich talentów polskich skoków narciarskich, gdyby nie fatalna kontuzja, które unieruchomiła go na całe życie, mógłby zawojować sportowy świat. Pan Zbigniew Suchan, który jako 10-latek dostał się do grupy skoczków trenujących na tej skoczni, a później kierownik obiektu i jeszcze później właściciel serwisu narciarskiego tak mówił: „skakali tu wszyscy, głównie latem, kiedy normalne skocznie na południu Polski były wyłączone. Polecieć tu 40 metrów to było wyzwanie dla najlepszych”. W roku 1971 Zbigniew Suchan był drugi w turnieju trzech skoczni w kategorii juniora.

Skakali tu wszyscy! Oglądamy zdjęcie z tamtych lat. Obok Suchana stoją czołowi polscy skoczkowie: Tajner, Przybyła, Nazarkiewicz, Pawlusiak… O tak, to były nazwiska! Skakał też na tej skoczni Wojciech Fortuna. Zachował się film, z lat 70, na którym widać Fortunę skaczącego w grupie… oldbojów! W tym konkursie skacze też Piotr Fijas, Zenon Węgrzynkiewicz. Fortuna skacze 37.5 metra, ale najdalej leci Janusz Duda -45 metrów i wygrywa. Zawodnicy lądują na igelicie, wpadają na piasek i na końcu na trawę.

Janusz Duda jest zresztą tym skoczkiem, który na „Skarpie” (tak potocznie nazywano skocznię) skoczył najdalej w całej jej historii, 48 metrów. Ale z jakichś powodów nie jest to oficjalny rekord skoczni. Oficjalny rekord należy do Antoniego Łaciaka vice mistrza świata z roku 1960 z Zakopanego i wynosi 40,5 metra. Jednak wielu zawodników skakało na tej skoczni dalej. Wiemy to chociażby z filmu ze wspomnianych zawodów, skoczkowie skakali w tym konkursie ponad 40 metrów. Dlaczego rekord oficjalny to tylko 40,5 m pozostanie słodką tajemnicą.

W roku 1975 obiekt poddano remontowi. Ale remont ślimaczył się, trwał do roku 1980. Skocznia służyła tylko do treningów. Niedaleko skoczni funkcjonował  popularny bar mleczny „Pod Skocznią”.  W czasie stanu wojennego w pobliżu baru często stał wojskowy „Skot”.  Pomysłowi mieszkańcy Mokotowa przemianowali nazwę baru na „Bar pod Skotem”

Ostatnie zawody rozegrano w maju 1989. Skocznia zakończyła swój żywot. Stawała się powoli ruiną. Co prawda na jej terenie była organizowana giełda sprzętu narciarskiego i funkcjonował serwis narciarski, ale sama skocznia nadawała się do rozbiórki. W latach 90-tych zdemontowano środkową część rozbiegu. W międzyczasie rodziły się różne plany co do zagospodarowania obiektu, między innymi był zamysł wykorzystania obiektu jako małego stoku zjazdowego. Ale z planów nic nie wyszło.

Ostatecznie skocznia została rozebrana w latach 2010-2011.

Oryginalny obiekt sportowy pozostał tylko we wspomnieniach.

Jan Wieteska

Fotografie i źródła: wikipedia.org