Sportowe cuda, nadzwyczajne sensacje – „Skok życia”

W cyklu „Sportowe cuda, nadzwyczajne sensacje” prezentujemy dziś czwarty odcinek zatytułowany „SKOK ŻYCIA”. To opowieść o niezwykłym skoku Wojciecha Fortuny i pierwszym złotym medalu olimpijskim w sportach zimowych dla Polski. W pierwszych trzech odcinkach opowiedzieliśmy o zadziwiającym sukcesie polskich pięściarzy na Mistrzostwach Europy w roku 1953, o cudzie w Szwajcarii na piłkarskich Mistrzostwach Świata w 1954 roku, kiedy to w finale Niemcy wygrały z ówczesną piłkarską potęgą Węgrami, a także o fenomenalnym biegu Zbigniewa Makomaskiego, podczas meczu Polska-USA w roku 1958. Zapraszamy do lektury wszystkich naszych opowieści o sportowych cudach.

Jest 11 lutego 1972 roku. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Sapporo. Konkurs skoków na dużej skoczni, słynnej Okurayamie. Dzień jest mroźny. Minus 15 stopni. Faworytami są skoczkowie japońscy. Tym bardziej, że kilka dni wcześniej wygrali konkurs skoków na skoczni normalnej. Kasaya, Kono i Aochi zajęli całe podium. Byli bezkonkurencyjni. Nie dali rywalom żadnych szans.

Na trybunach 50 tysięcy ludzi. Wśród nich cesarz Japonii Hirohito. 11 lutego to dzień święta narodowego Japonii. Dzień Pamięci Założenia Państwa. Zwycięstwo skoczków japońskich ma uświetnić obchody tego święta. Rozpoczyna się konkurs. Po skokach 28 zawodników prowadzi Japończyk Kono. Skoczył 92 metry. Na rozbiegu staje skoczek z numerem 29. Wełniana czapeczka, ciemny kombinezon, ledwo jest widoczny z perspektywy trybun. Numer 29, to 19-letni Polak, Wojciech Fortuna. Nie jest w gronie faworytów. Co prawda na skoczni normalnej Fortuna zajął szóste miejsce, ale w konkursie na dużej skoczni nie był typowany do medali.

Niewiele brakowało a Wojtek Fortuna w ogóle nie pojechałby do Sapporo. Wielu działaczy uznało, że jest zbyt młody i niedoświadczony. W Turnieju Czterech Skoczni rozgrywanym przed igrzyskami, Fortuna był dopiero 23. Ale w krajowych kwalifikacjach był już najlepszy. Za Fortuną opowiedzieli się dziennikarze i trenerzy. – To wielki talent – mówili i pisali. Ostatecznie zdecydował minister Włodzimierz Reczek. Fortuna ma jechać.

Okurayama. Fortuna rusza. Dziwna pozycja najazdowa z rękami do przodu. Szybkie wypchnięcie rąk do tyłu. Lot z nartami ułożonymi równolegle. Ląduje na 111 metrze.  Fortuna skacze 111 metrów!!! 19 metrów dalej niż prowadzący Kono.

Później Wojtek Fortuna powie: „Miałem pewnie ze 100 metrów za sobą, kiedy poczułem opór pod nogami. Instynkt kazał mi się jeszcze wychylić. Nie słyszałem uderzenia nart o śnieg. Poczułem dreszcz. Wtedy same ręce wyskoczyły ponad głowę”.

111 metrów. Skok niezwykły. Tam nie miał prawa dolecieć nikt, poza Japończykami.  Doleciał Wojtek Fortuna. Trybuny zamarły. Pięćdziesiąt tysięcy ludzi zamilkło z wrażenia. Zapanowała ogromna cisza, niesamowita cisza. I tylko słychać było pracę aparatów fotograficznych. Ich strzały rozrywały ten ogromny ocean ciszy!!!

I oto co się dzieje!

Jury przerywa konkurs. Trwa narada. Jak to się stało, że nieznany zawodnik skacze tak daleko. Może trzeba anulować dotychczasowe skoki i rozpocząć zawody od początku, obniżając belkę startową. W tamtych czasach nie było żadnych przeliczników, pozwalających na obniżanie rozbiegu w trakcie konkursu. Trwa narada sędziów. Głosowanie: trzech sędziów jest za kontynuacją zawodów, dwóch jest przeciwnych. Oto trzech sędziów zdecydowało o losach olimpijskiego konkursu. Przeszli do historii skoków narciarskich.

Rozpoczyna się druga seria skoków. Fortuna skacze 87,5 metra. Tylko 87,5 metra. Słabo. Fatalnie. Co się stało? Trema, poczucie odpowiedzialności, nagła świadomość, że można wygrać konkurs, może warunki wiatrowe, których wtedy nie brano pod uwagę? Paraliż?! „Przegrałem swoją szansę” – tak pomyślał.

Trwa druga seria. Szwajcar, Walter Stainer skacze 103 metry. Uzyskuje łączną notę sędziowską o 0,1 pkt. niższą niż nota Fortuny! Niemiec Rainer Schmidt skacze 101 metrów i przegrywa z Fortuną o 0,6 pkt.! Niesamowite!

Na rozbiegu staje Yuoki Kasaya. Po złym skoku Wojtka, Kasayi wystarcza wykonać po prostu dobry skok. Tłum wierzy w zwycięstwo swojego faworyta. Będzie święto, będzie złoto dla Japonii. Ale dzieje się coś niewiarygodnego! Kasaya psuje skok. Ląduje na 85 metrze i ma kłopoty z ustaniem skoku. Przegrywa zawody. Zajmuje szóste miejsce.

Złoty medal dla Polaka Wojciecha Fortuny. Wygrywa o 0,1 pkt ze Szwajcarem Stainerem. Ale do historii przechodzi jako złoty medalista igrzysk olimpijskich, pierwszy taki dla Polski. Później powie: „Po wylądowaniu na 111 metrze biłem brawo, nie sobie, ale tym, którzy mnie nie zawiedli, trenerowi Gąsiorowskiemu, który uczył mnie skakać, Forteckiemu, który mi zawierzył, Marusarzowi i Groniowi, którzy byli dla mnie wzorem, tym wszystkim, którzy sprawili, że mogłem skakać na Okurayamie”.

Pięknie Wojtek to powiedział. Ale tak naprawdę, wtedy po tym fantastycznym skoku, Wojtek Fortuna bił brawo sobie. Za wykonany skok, za skok w który sam, być może, nie wierzył. Bił brawo sobie, bo osiągnął coś nadzwyczajnego. Jak się później ukazało, to był jego „skok życia”.

Nazajutrz tytuły polskich gazet biły w bębny. „Orli lot po zwycięstwo”, „Triumf młodości i odwagi, brawurowy skok Fortuny”. Wojciech Fortuna w jednej chwili stał się narodowym bohaterem. Fortunę powitało pod Krokwią 25 tysięcy ludzi. Złoty medalista olimpijski dostaje nagrodę pieniężną i mieszkanie. Cała Polska zaprasza Fortunę na spotkania, bankiety.  Dominuje polski sposób świętowania sukcesu. Każdy chciał dotknąć mistrza. Szczególnie partyjni sekretarze różnych szczebli. Wojciech Fortuna stał się maskotką.

Nowy styl życia spowodował, że sport się skończył, nie było czasu na treningi. Psychika zdolnego, młodego sportowca nie wytrzymała. Życie Wojtka Fortuny potoczyło się w inną stronę. Skończył się mistrz, nastały trudne czasy. Wojciech Fortuna imał się rożnych prac, był taksówkarzem, handlował czym się dało. Wyjechał do Stanów Zjednoczonych, po powrocie do kraju miał kłopoty z prawem.

Po latach mówił: „To co się ze mną stało, jest trochę bardziej skomplikowane, aby to wyjaśnić jednym słowem”. W swojej książce zatytułowanej: „Skok do piekła” napisał: „Gdybym mógł cofnąć czas, inaczej bym ułożył swoje życie. Już podczas pierwszego toastu po powrocie z Sapporo rozje….bym kieliszek z wódką o podłogę”.

Dziś Wojciech Fortuna mieszka na Mazurach. W Szelmencie stworzył Muzeum Polskiego Narciarstwa. Wojciech Fortuna zajmuje się sportem! Dla kibiców zostanie na zawsze tym, który dokonał rzeczy wielkiej.

Walerian M. Janicki