świata z 1971 r. na dystansie 60 m., która była też wielokrotną medalistką mistrzostw Polski. Reprezentowała Polskę na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy. Tomek Leżański, prawdziwy pasjonat, z którym przez pewien czas pracowałem jako trener. To olimpijczyk, podwójny medalista Igrzysk Paraolimpijskich, a jego sześćdziesięcioletnia kariera sportowa jest najdłuższą karierą w polskim, a może i światowym łucznictwie. Były też rzesze młodych ludzi przewijające się przez boisko piłkarskie, w tym również ja jako dzieciaki wszystkie sekcje, których było tu tak dużo. W tych sekcjach trenowali i wychowywali się młodzi ludzie, otwierały się tu dla nich drzwi czasem do wielkiego świata, a czasem też do dobrego, zwykłego, poukładanego życia. Wspominam też pracę wielu trenerów prawdziwie zaangażowanych w to co robią. Tu się działo ogromnie wiele! RKS był dużą, sportową społecznością.
– Rozpoczął pan współpracę z Klubem „Marymont” w latach 70-tych. Sportowe pasje przeniosły się na kompetencje zawodowe w łucznictwie. Po ukończeniu warszawskiego AWF został pan trenerem, szkolił wielu wspaniałych łuczników, którzy odnosili wiele sukcesów. Wielu z nich wystąpiło w olimpijskiej rywalizacji, jak pan ocenia te sukcesy po latach?
– Sukces od razu staje się historią. Już następnego dnia trzeba działać dalej, ale oczywiście sukcesami trzeba też umieć się cieszyć. Wychowałem kilku marymonckich olimpijczyków: Jacka Gilewskiego i Sławomira Napłoszka, (Barcelona 1992 r.) oraz Grzegorza Targońskiego (Sydney 2000 r.). Medal olimpijski to jednak wielkie, nie zawsze spełniane marzenie i zawodnika, i trenera. Mam na koncie taki medal mojej zawodniczki, Katarzyny Klaty, który zdobyła w Atlancie w zespole w 1996 roku. Pracowałem jednak wtedy równolegle w jej macierzystym, podwarszawskim klubie LKS Mazowsze Teresin. Olimpijskie starty moich podopiecznych, to wielka duma i też świadomość, że już sam start w tych niezwykłych zawodach jest sukcesem i wielkim przeżyciem. Prowadzi do niego droga przez ciężką pracę, sukcesy w kraju i medale mistrzostw Europy i świata. Takich medalistów i medalistek też mieliśmy wielu. Szczególnie w kategorii juniorów, bo wtedy młodzi ludzie nie mają jeszcze na głowie obowiązków życiowych i mogą w ogromnej mierze poświęcić się sportowi. Muszę tu wspomnieć o juniorce Marcie Podkopiak, medalistce mistrzostw świata z 1996 roku, Grzegorzu Targońskim, srebrnym medaliście tych zawodów w zespole, o Annie Grzelak, brązowej medalistce mistrzostw świata juniorów z 2009 roku, o Kacprze Sierakowskim wicemistrzu świata juniorów z 2013 roku z Wuxi i o ostatnim sukcesie naszych dwóch zawodniczek, Aleksandry Ozdoby i Barbary Grzybek, które w 2023 zdobyły w zespole brąz mistrzostw świata juniorów w Limerick. Medali mistrzostw Polski moi zawodnicy mają tyle, że naprawdę każdy ma jakiś medal na koncie, a wielu z nich po kilka lub kilkanaście. Te wszystkie sukcesy to przede wszystkim ich zasługa. To oni podjęli ten trud i byli zdeterminowani. Moje zaangażowanie jest zawsze takie samo w każdego, kto podejmie trud systematycznej pracy, jest zawsze niezwykle wysokie i osobiste. Jak to podsumować? Chyba mogę powiedzieć, że trafiliśmy na siebie. Ja chciałem i oni chcieli. Jak jest determinacja, to są sukcesy.
– Zawieszenie działalności Klubu „Marymont” było inspiracją do powołania w 2010 roku stowarzyszenia „Łuczniczy Marymont”. Jakie cele stawia przed sobą ten klub w wymiarze sportu, ale także w upowszechnianiu łucznictwa i aktywności w środowisku młodzieży?
– Czasy RKS „Marymont”, to w dużej mierze czasy przed transformacją, kiedy dużo łatwiej można było organizować działalność sportową. Samo to, że możliwe było stworzyć i utrzymać dla sportu taki obiekt, jest rzeczą do pozazdroszczenia. Nie obywało się bez konfliktów, ale byt sportowy mieliśmy zapewniony. W gestii państwa było zapewnienie środków na działalność klubów. Kluby były miejscami społecznie ważnymi. W tej chwili kluby są właściwie prywatnymi przedsięwzięciami i mają szansę istnieć tylko dzięki samozaparciu społecznie działających ludzi, a takich jest niewielu. Na przykład, w nielicznych dyscyplinach można być zawodowym trenerem, to znaczy trenerem, który żyje z tej pracy. Teraz najczęściej trener musi zapewnić sobie byt pracując, a trenerem jest po godzinach. Niewielu ludzi podejmie takie wyzwanie poświęcając swój wolny czas i czas swojej rodziny. Trenerzy nie są umocowani w systemie sportu i coraz trudniej o młodych, którzy widzieliby siebie w tej roli.
Patrząc wstecz na „marymoncki” sport trudno mi zrozumieć jak mogło stać się to, co stało się z tym dorobkiem. Myślę, że ludziom, którzy zarządzali klubem zabrakło kompetencji na nowe czasy, a czasy przyszły całkowicie odmienne i trudne. Ze starego „Marymontu” przetrwaliśmy tylko my, tylko łucznicy podjęli wyzwanie utrzymania szkolenia w tym samym miejscu, z tymi samymi ludźmi. Czujemy ciągłość. W naszym klubie mamy wielu zawodników, którzy zaczynali w RKS i dobrze go pamiętają. Naszym prezesem jest Mariusz Wróblewski, który w momencie powstania Stowarzyszenia „Łuczniczy Marymont” był bardzo młodym, jeszcze studiującym człowiekiem, czynnym zawodnikiem. Podjął wyzwanie, wziął zarządzanie klubem na swoje barki i wniósł mnóstwo energii w naszą pracę. Byliśmy załamani, ale chcieliśmy się ratować. W tamtym czasie nie było oczywiste, że przetrwamy. Do dziś zmagamy się z pojawiającymi się problemami, głównie finansowymi. W przypadku takiego klubu jak nasz, najtrudniejszą rzeczą jest zachowanie ciągłości finansowej. Bazujemy na dotacjach miejskich i ministerialnych i co roku zmagamy się z niepewnością, co do wysokości dofinansowania. Nigdy nie wiemy ile to będzie. Musimy zapewnić pieniądze na obiekty – tory łucznicze i sale w zimie, sprzęt, wyjazdy na zawody. Składki nie mogą przekroczyć rozsądnego pułapu, bo młodzież wywodzi się z różnych środowisk, nie zawsze szczególnie zamożnych, a chcemy wszystkim zapewnić równe warunki. To wymaga naprawdę niezłej gimnastyki organizacyjnej. Wynajmowane od OSiR Żoliborz obiekty, w szczególności szatnia, pozostawiają wiele do życzenia. Budynek jest w fatalnym stanie, a użytkowane pomieszczenia do jako takiego ładu doprowadzili sami zawodnicy, również ci najmłodsi, remontując je własnymi rękoma. Nie mamy łazienki z prawdziwego zdarzenia, woda doprowadzana jest wężem z ujęcia na boisku. Cały teren czeka od lat na kompleksowy remont. Próbujemy przekonać władze do zachowania torów łuczniczych w niezmienionym wymiarze, ale już widzimy, że we wszystkich pojawiających się planach są one okrajane w przeróżny sposób. Najgorsze, że niekoniecznie z przeznaczeniem na sport. Jest to o tyle niepokojące, że na Żoliborzu nie ma już terenów, które mogłyby zostać przeznaczone na uprawianie sportu wyczynowego, więc odcinanie kolejnych kawałków na rekreację, na przykład na ogród sensoryczny, jest pozbawione, moim zdaniem, sensu. Zwłaszcza, że po drugiej stronie ulicy jest rozległy park Kępa Potocka.
Wśród celów jakie przyświecają nam w działalności klubu, najważniejszymi są te związane z pracą wychowawczą. Jestem bardzo dumny z moich zawodników i zawodniczek, z ich osiągnięć, nawet tych, których sami czasem nie doceniają. Obserwowanie ich rozwoju, postępów, radości ale też rozczarowań i podejmowania walki od nowa jest niezwykle inspirujące i napędzające mnie do pracy. Oczywiście cieszą mnie ich osiągnięcia sportowe, po to przecież tu jesteśmy, ale też to, co osiągają w życiu. Zawsze ogromnie cieszę się, gdy potrafią połączyć sportową pasję z nauką i pracą, że i w sporcie i poza nim są pracowici i ambitni, że potrafią czerpać z doświadczeń zdobytych w sporcie i budować na nich dobre życie. Jestem dumny, gdy potrafią wziąć na barki odpowiedzialność za innych ludzi, gdy potrafią działać społecznie. Osiągają sukcesy sportowe i zostają magistrami, inżynierami, robią doktoraty, biorą udział w konferencjach naukowych, rozwijają talenty artystyczne, muzyczne, aktorskie, plastyczne, zostają przewodnikami górskimi. Tak, to nasze dzieciaki z Warszawy! Mam nadzieję, że góry pokochali właśnie dzięki temu, że nasze obozy organizujemy od lat w górach i w te góry chodzimy. Wszystko to potrafią robić dobrze, równocześnie ze sportem! Czasem wystarczy świadomość, że po prostu potrafią poradzić sobie z życiowymi trudnościami. Chcemy, żeby tego przede wszystkim uczył sport.
Najbardziej satysfakcjonująca dla nas wszystkich, pracujących na rzecz klubu, jest ta strona wychowawcza. To, że młodzi ludzie mogą tu znaleźć bezpieczne miejsce, dobre środowisko w realnym świecie. Wszyscy zdajemy sobie przecież sprawę z tego jak jest to dziś ważne. Młodzi tu mają to swoje podwórko, tu znajdują przyjaciół, tworzą związki. Nasz klub jest międzypokoleniowy. Zawodnicy zaczynają jako dzieci i niektórzy nie kończą przygody nigdy. To taki sport, który zostaje na całe życie. Przyprowadzają tu swoje dzieci i sami realizują ambicje lub po prostu potrzebę relaksu. Włączają się w życie naszego środowiska. Niektórzy odpływają na jakiś czas, załatwiają najważniejsze życiowe sprawy i wracają. To niesamowicie satysfakcjonujące! To znaczy, że było to dla nich coś dobrego. Coś do czego chce się wrócić.
– Czy widzi pan szansę na przywrócenie Klubu „Marymont”, w wymiarze wielosekcyjnej działalności? Czy jest szansa w tym zakresie na współpracę z samorządem Żoliborza, szkołami pracującymi w tej dzielnicy, innymi klubami sportowymi?
– Niestety nie widzę takiej perspektywy. Wszystko zostało rozproszone. Doświadczamy oczywiście pomocy ze strony i miasta i dzielnicy Żoliborz, bez tego nasza działalność stanęłaby raczej pod znakiem zapytania, ale zostały więzi. Stracone zostało zaufanie. Dziś, my łucznicy, zmagamy się z wieloma problemami. Trudno jest nam utrzymać się w Warszawie, która jest wielkim miastem, czasami nieczułym na drobne, jak nasz, niewielkie kluby, a takich stowarzyszeń jak nasze jest mnóstwo w Warszawie. Mimo to, jednak czujemy, że nasze sprawy są w naszych rękach. Po zawieszeniu działalności przez RKS mieliśmy bardzo trudne doświadczenie z UKS-em, w którym znaleźliśmy się trochę nie z własnej woli. Zmuszeni byliśmy przystąpić do niego, żeby móc korzystać z torów łuczniczych. Ta przynależność skończyła się ogromnym rozczarowaniem, sprawami sądowymi. No, była to po prostu katastrofa. Dziś nie wyobrażam sobie jak moglibyśmy zaufać po raz kolejny. Oczywiście życie potrafi zaskakiwać, więc kiedyś może wszystko się zmienić, ale z pewnością nie na tę chwilę. Pewnie dobrze byłoby działać w większej, bardziej sprofesjonalizowanej organizacji i nie mieć wielu kłopotów na głowie. Klubowi jednosekcyjnemu jest z pewnością trudniej przejść w taki tryb.
Próbujemy rozszerzać naszą działalność, otwierać się na nowe grupy wiekowe i rodzaje łuków. W tej chwili, oprócz łuków olimpijskich, mamy w klubie zawodników strzelających z łuków barebow. Jest to kategoria tak zwanego gołego łuku, bez celownika i części oprzyrządowania. W ostatnim roku z naszej grupy wyłoniła się trójka nowych trenerów, którzy podjęli się prowadzenia grup początkujących. Staramy się współpracować z pobliską szkołą podstawową nr 65, w której działa szkolny klub i prowadzone są klasy łucznicze. Część dzieci trafia do nas po ukończeniu szkoły chcąc kontynuować łuczniczą przygodę. Wyzwaniem jest także utrzymanie zawodników jak najdłużej przy czynnym uprawianiu łucznictwa. W łucznictwie dojrzewa się długimi latami i szkoda jeśli zawodnik lub zawodniczka rezygnuje z wyczynu, ponieważ musi zająć się nauką, pracą, rodziną. Staramy się ułatwić im pogodzenie tego wszystkiego, co wiadomo nie jest łatwe.
– Dziękuję za rozmowę.