Fenomen fotografii
W piątkowe popołudnie 21 lutego 2025 r., w małej galerii, zwanej Północną, wielkiego foyer w gmachu Polskiego Komitetu Olimpijskiego zbiera się spory tłumek znanych postaci polskiego sportu. Okazją do spotkania jest wystawa zdjęć Leszka Fidusiewicza. Leszek Fidusiewicz, legenda sportowej fotografii.
Fotografował na przestrzeni kilkudziesięciu lat polskich sportowców. Było i jest ich wielu, bardzo wielu. Nie sposób ich wszystkich wymienić. Można powiedzieć bez większego ryzyka, że łatwiej wymienić tych, których nie fotografował. Fotografią, mgnieniem chwili zatrzymał obrazy często nieuchwytne dla oka. Gest, ruch, grymas twarzy, myśl uchwycona w oczach, napięcie mięśni, wszystko to nadaje dziełom Fidusiewicza niepowtarzalną oryginalność. W roku 2021 Klub Dziennikarzy Sportowych przyznał Leszkowi Fidusiewiczowi tytuł Sportowego Fotoreportera Stulecia. W piątek, 21 lutego przyszliśmy na wystawę zdjęć „Fenomena Fotografii”.
Leszek Fidusiewicz był sportowcem, lekkoatletą, czołowym polskim dziesięcioboistą. Początkowo fotografował dla potrzeb treningu, ale potem zakochał się w aparacie fotograficznym. Fotografia sportowa wypełniła jego życie.
1. Ekspozycja ma zaskakującą konstrukcję. To nie tylko zdjęcia, ale także obrazy, grafiki. Zdjęcie zdaje się współgrać z obrazem. Jak się okazuje to zamierzony cel. Efekt przyjaźni Leszka z wieloma malarzami, rzeźbiarzami i performerami. Swoim przyjaciołom zaproponował, aby stworzyli, w oparciu o wybrane zdjęcie, swoją pracę, swoje dzieło. Swoista inspiracja dała efekt prezentowany na wystawie.
Wśród obecnych na wystawie same znane postacie. Czy ryzykować wymienienie kilku, żeby nie obrazić pozostałych? Niech tam! Jest Jacek Bierkowski, fantastyczny szablista; Grażyna Rabsztyn, rekordzistka świata w biegu przez płotki; Ludwika Chewińska, kulomiotka, której niepobity do dziś rekord Polski przetrwał już 49 lat; Janusz Peciak-Pyciak, mistrz świata w pięcioboju nowoczesnym; Jerzy Jakobsche, znakomity dziennikarz sportowy i kolejna gwiazda dziennikarstwa, Andrzej Person. Wchodzi Janusz Szewiński, także znakomity fotograf, mąż niezapomnianej Ireny Szewińskiej. Jeszcze pojawia się Jacek Wszoła, złoty skoczek z Montrealu. Wszystkich nie wymienimy.
2. Tym bardziej, że Katarzyna Szotyńska-Doberny rozpoczyna spektakl. W albumie „Fidusiewicz i przyjaciele”, Katarzyna pisze: „Leszek Fidusiewicz szybko ze sportowca stał się artystą Nie musiał nikogo przekonywać, że jego spojrzenie na sport jest widzeniem zadziornym, trafionym i odważnym. Zatrzymane w stop-klatce postaci są fabułą, którą opowiada się samemu sobie”.
Katarzyna wita Leszka Fidusiewicza, a Leszek wita wszystkich przybyłych gości. Postanowił powitać każdego z imienia i nazwiska. To miłe. Przy tym opowiada coś o każdym. Anegdota, wspomnienie z dawnych lat, fragment spotkania. I tak tworzy się żywa opowieść o przyjaciołach, ludziach sportu. Teresa Sukniewicz, świetna płotkarka, rekordzistka świata; Urszula Kielan, srebrna medalistka olimpijska w skoku wzwyż; dziennikarz Janusz Świerczyński; Wojciech Gąssowski, piosenkarz, wielki fan sportu; Jerzy Pietrzyk, srebrny olimpijczyk z Montrealu; Sławomir Majcher dyrektor Muzeum Sportu; Zenon Dagiel, szef sportu w Warszawie w przeszłych latach. Stop. Nie nadążamy za Leszkiem. Niektórzy goście rewanżują się swoją opowiastką. Andrzej Person wspomina jak to bracia bliźniacy Leszek i Jurek Fidusiewiczowie, obaj dziesięcioboiści, startowali w zawodach. Ponieważ jeden był lepszy w biegach, a drugi w rzutach, to było podejrzenie, że bracia zamieniali się w poszczególnych konkurencjach. Ale to tylko legenda.
3. Mija godzina, czas na prezentację ekspozycji. Zapach wyjątkowości podsyca apetyty. Już czujemy się uczestnikami unikalnego wydarzenia. Na początek trzy nazwiska wybitnych polskich sportowców, które dzisiaj elektryzują Polskę i świat: Robert Lewandowski, Iga Świątek i Pia Skrzeszowska.
Piękne, ukazujące sportową werwę, zdjęcie Pii Skrzeszowskiej prowadzącej bieg, być może na ostatnim płotku z pełną świadomością zwycięstwa. A poniżej graficzna ilustracja Anny Mierzejewskiej. Wyolbrzymiona i nieforemna, ale pełna dynamizmu, siły, determinacji i heroizmu. Obraz piękna i „brzydoty” sportu zarazem.
Wędrujemy wzrokiem po poszczególnych fragmentach ekspozycji. Pierwsza z lewej to kompozycja zdjęcia i obrazu Igi Świątek. Zdjęcie Igi w napięciu i oczekiwaniu, z rakietą za głową, bo ta zawędrowała tam po uderzeniu piłki z forhendu. I subtelny, niemal romantyczny, obraz Leszka Jampolskiego, oddający dostojność i dumę królowej, w tym przypadku królowej światowego tenisa.
Kolejne zdjęcie. Marcin Gortat w walce podkoszowej. Tam zawsze jest najtłoczniej, właśnie pod koszem toczy się bój o piłkę, czy uda się wbić ją do kosza. Walka na wysokościach z ekspozycją napisu „Polska”. Piękne zdjęcie obrazujące urok koszykówki. A powyżej obraz, a na nim wieżowce i świetlista kula, która jak piłka jest głównym punktem odniesienia, budzi nasze zainteresowanie. Architektura w służbie sportu. Zdjęcie Leszka w interpretacji znakomitego szablisty i architekta, Wojciecha Zabłockiego.
Leszek opowiada kolejną historię, nie raz wcześniej już opowiedzianą. Znakomity film możemy oglądać bez końca. Świetną książkę możemy czytać kilka razy. Opowieści Leszka słuchamy wciąż zaczarowani. Sala reaguje brawami, uśmiechami, bo w tych opowieściach obecni na sali, często odnajdują siebie!
Patrzymy na kolejną kompozycję. Małysz całuje narty, może śnieg? To wyraz emocji po sukcesie, po wygranej. Urzekające zdjęcie triumfu i szacunku. Katarzyna Kmita, nazwana na wystawie Anną, ilustruje to zdjęcie kolorową wycinanką. Dla artystki triumf to barwa, gama barw ułożonych w fantazyjnej formie. I w tych barwach znajduje się on, zwycięzca.
I jeszcze jedno zdjęcie. Amazonka bez głowy! Niemożliwe. A jednak. Jak uchwycić moment, gdy czarny strój amazonki zlewa się w jedną całość. I tylko czarny kucyk pojawia się ponad głową. Agnieszka Pietrzykowska w swojej interpretacji tego zdjęcia maluje serce i zdaje się mówić: tracisz głowę ale zyskujesz serce. Bo w sporcie serce jest równie ważne jak głowa.
4. Leszek Fidusiewicz wciąż opowiada, przyjaciele reagują, wtrącają swoje, wstają, kłaniają się, siadają. To jeszcze potrwa. A my niepostrzeżenie wymykamy się. Wieczorem czekał nas kolejny spektakl. Popędziliśmy do teatru, do „Ateneum”. Marian Opania w spektaklu „Para nasycona” opowiedział o sobie, o swoim życiu, o swoim dziele, o aktorstwie.
Zacytujmy fragment jego piosenki, według słów Jana Wołka:
„… w szaleństwie, w zachwycie apetyt na życie… w gonitwie, w udręce, na dnie i na szczycie, apetyt na życie. Choć dzień coraz krótszy i myśli się droczą, czy zdążysz przed nocą. I czas cię uniesie wezbrany jak rzeka, lecz jeszcze poczekaj, lecz jeszcze poczekaj… lecz jeszcze poczekaj.”
Świat jest mały. Wszędzie znajdujemy podobieństwa. 21 lutego fotografia, obraz, spektakl teatralny i piękne, mądre słowa spięły jedną klamrą wszystko co nas cieszy!
Jan Wieteska
PS. Wkrótce opublikujemy obszerną rozmowę z Leszkiem Fidusiewiczem, w której między innymi będzie o wyższości fotografii nad malarstwem lub odwrotnie. Śledźcie nasz FB.